Czasem w życiu przychodzi moment, kiedy warto zatrzymać się i zrobić coś z myślą o sobie. Ania z @taketometravel spakowała walizkę i poleciała sama do Włoch – nie w poszukiwaniu romantyzmu, ale spokoju. W tym odcinku poruszamy ważne tematy:
- dlaczego warto zabrać samą siebie na kawę,
- jak podróże solo wpływają na pewność siebie i wewnętrzny spokój,
- jak dbać o swoje bezpieczeństwo i komfort psychiczny w samotnej podróży,
- co z kosztami – i jak polować na dobre last minute,
- czy warto wykupić ubezpieczenie i co, kiedy dopadnie Cię choroba daleko od domu.
To odcinek o odwadze, o czułości wobec siebie i o tym, że nie trzeba mieć towarzysza podróży, by przeżyć coś naprawdę ważnego.
Usiądź z nami – jak przy wspólnym espresso – i posłuchaj tej rozmowy. Może właśnie czekasz na znak, by zrobić coś tylko dla siebie?
Ania, czy pamiętasz ten pierwszy impuls, kiedy stwierdziłaś: „Jadę w podróż solo”?
Tak. Ja bardzo chciałam zobaczyć Rzym. To był czas około pandemiczny, więc te loty cały czas były gdzieś tam przekładane. Miałam tam polecieć z moim byłym partnerem. W międzyczasie się rozstaliśmy i ja, tak trochę z buntu, stwierdziłam, że to nie może tak być — że ja się rozstałam z chłopakiem i jeszcze płaczę, że nie polecę do Rzymu. Więc stwierdziłam: polecę sama. Po prostu. Miałam tam być.
Ostatecznie przełożyłam ten lot na moje urodziny — a urodziny mam w lipcu — i poleciałam tam w ich okolicach, tak żeby je spędzić właśnie tam. No i pamiętam, że to było takie zabawne, bo w dzień mojego lotu pisałam z moją przyjaciółką i umówiłyśmy się, że jak coś będzie nie tak, to będę jej dawać sygnał. Miałam w telefonie taką funkcję, że odpowiednia kombinacja przycisków sprawiała, że wysyła się wiadomość do wybranej osoby. To dlatego, że u mnie to się działo notorycznie — cały czas jej wysyłałam wiadomości, będąc jeszcze w Polsce. I mówię: „Dobra, to się nie sprawdzi. Będzie wszystko okej, będzie dobrze.”
No wiadomo, trochę się bałam. Nadal się chyba boję, gdy gdzieś jestem sama. Pamiętam, że jak wysiadłam z tego pociągu w Rzymie, to stwierdziłam, że zanim dotrę do mojego hotelu — a było już późno, w okolicach 23:00 — to pójdę jeszcze zobaczyć Koloseum nocą. I pamiętam, że jak je zobaczyłam, to pomyślałam: „Boże, jesteś tu!” I w ogóle… Ja uwielbiam Włochy. Uwielbiam, kocham Włochy. I Włochy są takie, że one nie muszą nic — wystarczy, że jesteś. Jesteś w Rzymie i to już jest wystarczające. Po prostu — jest tak pięknie.
Dla mnie, jako dla przewodnika wycieczek, to było w ogóle niesamowite. Dotykam historii. Jestem w tej historii zanurzona. No — niesamowite. I pamiętam, że byłam wtedy taka super wdzięczna sobie. Taka super…
Ania, a jak zareagowało Twoje otoczenie, kiedy powiedziałaś rodzinie/przyjaciołom, że lecisz sama?
Trochę na takiej zasadzie: „Uważaj na siebie. Melduj się.” Moja przyjaciółka zawsze się o mnie martwi, kiedy gdzieś sama lecę i kiedy dłużej się nie odzywam pyta: „Ej, wszystko w porządku?” Albo pisze mi: „Widziałam relacje na story, jest okej, wiem, że wszystko w porządku.” Więc takie raczej na zasadzie — melduj się, czy wszystko okej.
Ale wydaje mi się, że też się tym jakoś specjalnie nie dzieliłam. Bardziej to robiłam dla siebie, niż dla kogoś innego. Faktycznie relacje na Instagramie to takie potwierdzenie, że wszystko jest ok, ale on jest zawsze opóźniony. Wynika to raz, że z premedytacji, bo tak jest bezpieczniej, a dwa – bo nie mam czasu od razu dodawać relacje. Zazwyczaj robię to na spokojnie już z hotelowego pokoju. No i nadal muszę dokończyć story z Wietnamu (śmiech), więc zawsze jest jakieś przesunięcie czasu.
Czy podróże solo realnie podnoszą koszt takich wyciecze?
Zdecydowanie. Niestety bardzo często płacimy za pokój dwuosobowy, pomimo tego, że jesteśmy tam same. Więc… no niestety tak. To jest taka niedogodność. W kontekście Rzymu — uważam, że to jest super miejsce właśnie na taką wyprawę solo — ale w Rzymie są na przykład czasami problemy z tym, żeby zająć stolik w restauracji, jak jesteś sama. Nie zawsze chcą przydzielić stolik dla osoby, która jest sama … Czasami dają jakiś taki najgorszy stolik, wciśnięty gdzieś w kąt. Oczywiście, to nie jest reguła, ale zdarza się.
A jak to jest z bezpieczeństwem?
Pamiętam, że właśnie w moje urodziny wieczorem poszłam sobie na plac przed Panteonem. Tam są takie restauracyjki. Oczywiście, ceny są odpowiednie do miejsca. Zamówiłam sobie Aperol Spritz i pizzę i jadłam z widokiem na Panteon. Ale pamiętałam o tym, żeby wrócić do hotelu o odpowiedniej godzinie.
Nie mówię tutaj, że o godzinie 19:00 trzeba być w hotelu, ale staram się, żeby jednak nie przeginać. Staram się wyczuć miejsce. Bo wydaje mi się, że na przykład godzina 23:00 w Rzymie to nadal czas, gdy wszędzie jest pełno turystów — więc jest okej. Ale mogą być takie miejsca, gdzie po zmroku lepiej nie wychodzić samemu.
Ale pamiętam, że przed moim kolejnym wylotem do Rzymu — zerknęłam sobie na fora, co tam słychać, jak bardzo Rzym się zmienił od mojego ostatniego pobytu. Zaczęłam czytać, jak dużo jest tam kradzieży i że muszę pilnować torebki. Tak bardzo się bałam! W tym metrze po prostu trzymałam ją kurczowo. Wszędzie się bałam. To mi zabrało bardzo dużo radości.
A przed Twoją pierwszą podróżą solo czego najbardziej się obawiałaś?
Moja pierwsza podróż to był właśnie Rzym. A jeśli chodzi ogólnie o podróże solo, to wydaje mi się, że zawsze jest trochę takiego lęku. I chyba nie da się go całkowicie pozbyć. Nie mam takiego lęku, który ma dużo osób — że na przykład boją się iść sami do restauracji. Ja tego w ogóle nie mam. Ale to wynika z tego, że zanim zaczęłam podróżować, już wcześniej ćwiczyłam takie małe kroki. I bardzo do tego zachęcam.
Na przykład — pójdź sobie w niedzielę do kawiarni, zamów coś do jedzenia, napij się kawy, posiedź, może coś popisz. Spróbuj czegoś innego. Zabrać siebie po prostu na obiad. Starać się siebie zabrać. Mnie się bardzo często zdarza, że jak coś załatwiam na mieście, to po prostu idę do kawiarni na kawę. Zabieram siebie na kawę.
Pamiętam też, że jednym z moich pierwszych kroków było pojechanie do Cieszyna. Cieszyn to nie jest dla mnie dalekie miasto — chodziłam tam do liceum, więc je znam. Ale stwierdziłam, że pojadę tam, żeby zrobić content, materiał na mojego bloga. Opisałam polski i czeski Cieszyn, właśnie pod kątem tego, co można tam zobaczyć. Uczyłam się tego miejsca trochę jak turystka. To było cudowne doświadczenie.
Bo w podróży solo wszystko zależy od ciebie. Decydujesz, co robisz, gdzie idziesz, na co masz ochotę. Możesz zjeść lody co dwie godziny i nikt Ci nie powie, że nie powinnaś, bo to niezdrowe. Albo że jesteś szalona. Robisz to, na co masz ochotę. I to jest super.
Oczywiście musisz też myśleć o wszystkim — bo jak dzieje się coś niefajnego, to jesteś sama. Ale to też bardzo buduje poczucie własnej wartości. Przynajmniej w moim przypadku. To się świetnie sprawdza. Bo myślę sobie: „Kurde, w obcym kraju, w takiej sytuacji sobie poradziłaś. Z tym sobie nie poradzisz? No stara, oczywiście, że sobie poradzisz.”
Jak sobie radziłaś z organizacją transportu w podróży?
Fajnie jest się przygotować. Czasami, na przykład — a propos tego Rzymu — jesteśmy w stanie zarezerwować bilety wcześniej. To jest super, bo po prostu masz je na konkretną godzinę. Trzeba tylko uważać, żeby się nie spóźnić. A pamiętam, że moja pierwsza podróż zaczęła się od tego, że biegłam — dosłownie biegłam — przez lotnisko. I to nie było jakieś małe lotnisko. Biegłam, żeby zdążyć na pociąg. Dosłownie wchodziłam do wagonu i w tym momencie drzwi się zamykały.
A jak Ci ucieknie pociąg albo autobus? No trudno. W najgorszej sytuacji zawsze jest taksówka. Trzeba się na to przygotować.
Raz mi się zdarzyło — nie sprawdziłam terminala i przyleciałam do Turcji nie tam, gdzie chciałam. Terminale były oddalone od siebie o 2 kilometry. Nie miałam czasu, żeby przejść, próbowałam się jakoś dostać, kombinowałam. Ten mój pociąg — a właściwie kolejka, o której już wspominałam — już odjechał. Musiałam się dostać do miasta, bo miałam autobus. No i musiałam wziąć taksówkę. To nie było w moim budżecie, ale trudno. To jest ta najgorsza sytuacja — i tyle.
Poruszyłaś temat pewności siebie w kontekście realizowania rzeczy, które kiedyś wydawały się niemożliwe. A były jakieś sytuacje, w których poczułaś się naprawdę niebezpiecznie?
Była taka jedna sytuacja. Nie wiem, na ile ona była naprawdę niebezpieczna, a na ile po prostu tak mi się wydawało w danym momencie. Sporo osób powiedziało, że trochę ją sprowokowałam, bo wydawało mi się, że znam tę osobę. Pisałam o tym zresztą też na blogu.
To była pewna postać, która występowała w telewizji, w różnych programach, nawet w polskiej książce o Turcji była wskazana jako ktoś, kogo warto odwiedzić. Prowadził swój kanał na YouTubie, więc wydawało się, że to taka rozpoznawalna persona. Nie był to nasz pierwszy kontakt, już wcześniej się spotkaliśmy, ale ten pan nie potrafił zrozumieć słowa „nie”.
I był taki moment, że zaczęłam się zastanawiać, co ja mogę zrobić. Jaki jest numer alarmowy? To było w centrum miasta, po południu, ale tysiąc myśli w głowie. On bardzo nalegał na spotkanie, a ja bardzo nie miałam na to ochoty. Bolał mnie żołądek, całe moje ciało mówiło, że nie powinnam się zgadzać. No i to był błąd.
Ostatecznie nic się nie wydarzyło, dlatego nie wiem, czy po prostu się wystraszyłam, czy rzeczywiście coś mi groziło.
A były sytuacje podczas Twoich podróży solo, kiedy czułaś się samotna? Brakowało Ci drugiej osoby?
Tak. Tak. I to się zdarza.
Na przykład właśnie w moje urodziny. Z jednej strony czułam się niesamowicie szczęśliwa, że spełniłam marzenie i spędzam je tak, jak chciałam. A z drugiej strony musiałam się czasami przywołać do porządku, bo chciało mi się płakać, że nie jestem z moimi przyjaciółmi.
Takie podróżowanie na dłuższą metę niestety dość mocno rozluźnia relacje — o ile się o nie nie dba. A ciężko czasem dbać, bo jak jeszcze pracuję w podróży, to tego czasu po prostu jest mniej. Nasza praca jako przewodnika często nie trwa 8 godzin, tylko kilkanaście w ciągu dnia. Potem wracasz do Polski i okazuje się, że tych znajomych jest po prostu mniej. Bo tu życie się nie zatrzymało.
Więc zdarza się, zdarza. Ale to bardziej takie momenty tęsknoty — za ludźmi, którzy są w Polsce. Wtedy czuję się samotna. Natomiast, żebym czuła się samotna w takim sensie, że na przykład coś robię i myślę: „Kurczę, nie chcę tego robić sama” — to nie. Nawet jak podróżuję z kimś — ze znajomymi czy z moim chłopakiem — to i tak bardzo lubię, wręcz uwielbiam, iść sobie sama do restauracji, pójść na śniadanie.
Bo ja na przykład uwielbiam takie „fancy” miejsca. Kawiarenki, gdzie wszystko jest przemyślane, estetyczne. Lubię miejsca z ładnym widokiem. Lubię zapłacić więcej za cały ten experience. A mój partner — niekoniecznie. On po prostu chce zjeść. Więc wychodzę sama. I to jest rewelacyjne. Bardzo to doceniam i bardzo lubię.
Czyli umiesz przebywać sama ze sobą.
Myślę, że nie każdy potrafiłby się odnaleźć w takiej sytuacji. A ja bardzo to lubię.
Już jako nastolatki z moją przyjaciółką siadałyśmy na schodach przy sklepie i obserwowałyśmy ludzi. Bardzo lubię ludzi obserwować. I to w ogóle jest super — szczególnie w Azji, gdzie jest bardzo dużo ludzi, oni często zbierają się w grupkach, ale równie często można spotkać osoby, które siedzą same.
W tamtych regionach to też chyba stało się bardziej popularne — że osoby podróżujące solo łączą się w grupy, chociażby po to, żeby obniżyć koszty podróży.
No tak, bo czy hotel, czy taksówka — to są koszty, które trzeba ponieść niezależnie od liczby osób.
Miałaś kiedyś taką myśl, że masz już dość podróżowania w pojedynkę? Że chciałabyś jednak z większą ekipą?
Nie. Bo ja sobie to pięknie przeplatam. Czasem jestem z moim partnerem, czasem latam sama. Teraz bardzo mi brakuje podróży, ale po prostu terminami nie bardzo jesteśmy w stanie się zgrać.
Bardzo mi też brakuje podróży z moją przyjaciółką, bo dawno nigdzie nie byłyśmy razem. A to zawsze był fan — i tego mi brakuje. Ale no, niestety — już też tego nie ogarniamy czasowo. Ale chciałam teraz pojechać sama do Wiednia.
Mi się w ogóle marzy — nie wiem, czy można to mówić głośno — ale marzy mi się podróż solo dookoła świata.
Często ktoś mi zadaje pytanie: „A jaki jest Twój wymarzony kierunek?” — nie potrafię odpowiedzieć, to się cały czas zmienia. Bo na przykład teraz zaczęło mi chodzić po głowie: Bali. Może dlatego, że ten boom na Bali już trochę opadł.
Ania, a podróże solo i choroby?
Ja nie miałam chorób podczas podróży solo. Na szczęście. Miałam ich całkiem sporo, ale zawsze był ktoś obok. I bardzo, bardzo to doceniam. Na przykład w Turcji — tam mój chłopak był moim prywatnym tłumaczem.
Ale w Tajlandii miałam zapalenie obu uszu i były tak zatkane, że wszystko słyszałam jak pod wodą. Pani coś mówiła, ale ja ledwo ją rozumiałam. I też chodzi o takie wsparcie mentalne. Bo jak ja się źle czuję — a nienawidzę szpitali — to będąc sama, nie do końca wiem, jak to wszystko będzie wyglądać. Czasami jest też bariera językowa.
O ile posługuję się angielskim, to jak lekarz zaczyna mówić medycznym językiem, to ja po prostu nie wiem, co do mnie mówi. Więc potrzebuję takiego wsparcia. Pamiętam, że długo nie mogłam się wyleczyć i poszłam do szpitala w Turcji. Pani mówi do mnie: „Wie pani co, zostawimy panią tutaj, bo…” — już nie pamiętam, czy chodziło o wodę w płucach, czy o płyny — ale ogólnie: „Nie wolno mieć płynów w płucach. Pani ma zapalenie płuc, CRP jakieś szalone.” No i chcieli, żebym została.
A ja: „Jak to, zostać? Dajcie mi leki, ja jadę do domu!” Rozpłakałam się. Jak małe dziecko. Bo jak ja mam zostać w szpitalu w obcym kraju? I pewnie gdyby nie ten mój chłopak, który tam był, to… No, takie nawet stanie obok — to już jest jakieś wsparcie.
Większość swoich podróży organizowałaś sama?
Najpierw to były po prostu wyjazdy, a później odkryłam last minute. I mam swój sposób na to, jak znaleźć dobre last minute. Może nie jest to jakiś specjalny sekret, ale przede wszystkim: najtaniej jest poza sezonem. I najlepiej latać w miesiącach, kiedy mało kto się interesuje wakacjami.
Na przykład grudzień — to miesiąc, który raczej nie jest obłożony, bo wszyscy myślą o świętach. Mało kto myśli o wakacjach, a to świetny moment, żeby gdzieś polecieć za dobre pieniądze. Niekoniecznie na plażowanie, ale jeśli chcesz coś zobaczyć — to idealnie.
Mam taki swój sposób — tylko on wymaga czasu. Wybieram sobie kierunek, może dwa-trzy, ale nie dziesięć. I monitoruję: które hotele są najtańsze, jak się zmieniają ceny w ciągu tygodnia. Jeśli cena spada, obserwuję. Jak osiągnie poziom, który mnie zadowala, to dzwonię do przyjaciółki: „Co myślisz?” — „No dobra, okej.” — „To klepiemy.”
I to jest prawdziwe last minute. Bo jak się nie uda — to się nie uda.
Jeśli chodzi o bilety lotnicze, to po prostu trzeba je sprawdzać, kontrolować. Bo te ceny potrafią się bardzo różnić — jednego dnia bilety kosztują grosze, a drugiego dnia ta sama trasa jest już dużo droższa.
Przy dużych liniach lotniczych ta cena aż tak bardzo nie skacze, ale przy tych mniejszych — tak. No i moja zasada jest taka: jeśli uważasz, że dana cena jest okej, że za ten kierunek jesteś w stanie tyle zapłacić, to po prostu kupuj. Bo za chwilę ta cena może nie spaść — tylko wzrosnąć.
A często turyści są zaskoczeni, że to „last minute” wcale nie jest takie tanie. Ludzie myślą: „Poczekam, na pewno będzie taniej” — a niekoniecznie. I wtedy się okazuje, że last minute wcale nie jest żadną okazją.
A jak lecisz z biurem podróży — jest łatwiej?
Tak, no bo wszystko masz zorganizowane. Rezerwujesz ofertę i lecisz. W momencie, kiedy organizujesz wyjazd sama, masz więcej rzeczy na głowie. I teraz myślę o takich kwestiach jak ubezpieczenie. Bo wiadomo — jak lecisz za granicę i nie wykupisz ubezpieczenia, bo Ci szkoda pieniędzy, bo to nadwyręży budżet… A potem wydarzy się coś zdrowotnego, to zaczynają się problemy.
Nawet jak lecisz z biurem podróży, to te podstawowe pakiety ubezpieczenia, które masz w cenie, są bardzo skromne. Warto zajrzeć do tej umowy, zapytać, sprawdzić samemu. I po prostu dokupić rozszerzenie. Ten podstawowy pakiet wystarczy na jakieś podstawowe rzeczy, ale jeśli wydarzy się coś poważniejszego — będzie za mało. I wtedy trzeba będzie pokrywać wszystko z własnej kieszeni.
Czy była taka sytuacja, że ubezpieczenie naprawdę Cię uratowało?
Tak. Za każdym razem, kiedy chorowałam, byłam w szpitalu — wszystko pokrywało ubezpieczenie. Pokrywali taksówki, leki… Dostawałam leki w woreczkach, miałam wypisane antybiotyki i instrukcję, kiedy mam je brać. Wychodziłam ze szpitala z torbą leków i niczym nie musiałam się martwić.
Czasem ubezpieczenie pokrywa też kontynuację leczenia w Polsce — zależy od warunków, jakie mamy. Może nam pokryć na przykład wizytę kontrolną u lekarza.
Śmiałam się ostatnio, że moje ubezpieczenie kosztowało około 500 zł. Ale jedna wizyta w szpitalu kosztowała więcej niż to całe ubezpieczenie.
A jak wygląda realizacja takiego ubezpieczenia? Czujesz się źle i… co dalej? Idziesz do szpitala?
To zależy. Jeśli czuję się naprawdę źle, jak wtedy, gdy złamałam nogę — przyjeżdża karetka. I dalej wszystko dzieje się już w szpitalu.
W szpitalu są dwie drogi — przynajmniej z tych, z których ja korzystałam. Kiedy jestem w Turcji, to wiem, z którymi szpitalami mój ubezpieczyciel współpracuje. Idę po prostu do danej kliniki, a szpital kontaktuje się z ubezpieczycielem. Ale prawidłowa droga powinna wyglądać tak, że najpierw kontaktujemy się z ubezpieczycielem — telefonicznie lub mailowo.
Ja się zwykle kontaktowałam mailowo. Odpowiedzi przychodziły bardzo szybko, wszystko było załatwiane sprawnie. Pytali nawet po wizycie, czy będzie kolejna kontrola i tak dalej. Czułam się bardzo zaopiekowana. To oni wskazywali szpital, do którego miałam się zgłosić. Czasami dostawałam wybór — że mogę się sama zarejestrować, albo oni mogą umówić mi wizytę. To zależy.
A jak wygląda kwestia zwrotu kosztów leczenia? Czy musiałaś je ponosić sama?
Nie, w moim przypadku wszystko było pokrywane od razu. Oczywiście to zależy od ubezpieczyciela, dlatego warto sobie to wszystko wcześniej przeczytać, przejrzeć warunki ubezpieczenia.
Mam też taki swój „tip”: są dwie szkoły — jedna mówi, że paszport powinien być schowany w bezpiecznym miejscu, druga — że trzeba mieć go przy sobie. Ja należę do tej drugiej grupy. Zawsze mam paszport przy sobie. I w paszporcie trzymam polisę ubezpieczeniową. Jeśli coś się dzieje, nie muszę jej szukać — po prostu ją wyciągam.
Wydaje mi się, że to ważne — bo przecież nie wybieramy sobie czasu, w którym się rozchorujemy albo wydarzy się coś złego.
W moim przypadku — z moimi ubezpieczycielami — pokrywałam tylko ewentualne koszty dodatkowe. Na przykład w Turcji były to leki albo taki but ortopedyczny. A oni potem zwracali mi za to pieniądze.
W Tajlandii — to były koszty taksówek. Następował po prostu zwrot. Wiem, że czasami jest tak, że mamy jakieś ubezpieczenie z udziałem własnym — np. 20 czy 50 euro — i reszta jest zwracana. Albo że my pokrywamy wszystko sami, zbieramy rachunki i wysyłamy do ubezpieczyciela. A oni potem oddają.
Najlepiej jest oczywiście wtedy, kiedy my się niczym nie interesujemy — tak jak miałam teraz. Nic mnie nie interesowało, wszystko było załatwione i pokryte.
Czyli reasumując: pamiętać o ubezpieczeniach — bez względu na to, czy podróżujemy z biurem podróży, czy prywatnie.
Dokładnie. Im lepsze ubezpieczenie, tym lepiej — ale nawet to podstawowe warto mieć. I trzeba pamiętać, że ono zazwyczaj jest bardzo skromne. Trzeba o tym wiedzieć.
Ania, a jeszcze jest taki fajny temat — podróżowanie solo i… bagaż. Ja pamiętam Twoje relacje z jednej z podróży solo, jak próbowałaś wszystkie ciuchy upchnąć do plecaka. Powiedziałaś, że jesteś mistrzem Tetrisa.
Jestem! I zawsze siebie nienawidzę za to. Generalnie mam też taką tendencję, że w połowie wyjazdu — na przykład w Turcji — wymyśliłam sobie, że kupię garnek. No dobrze, może nie garnek, tylko taką patelenkę, na której podaje się menemen, czyli coś jak turecka szakszuka albo jajecznica. I ja sobie myślę: „Ja sobie ją kupię, będę ją nosić.” Matko Boska!
Mój plecak za każdym razem robi się coraz cięższy. Podczas ostatniej podróży po Tajlandii i Wietnamie — przyleciałam z jednym plecakiem, potem kupiłam większy, przepakowałam się, a ostatecznie wyleciałam z dużą walizką. I ten duży plecak wpakowałam do tej walizki.
Co Ty tam kupiłaś takiego ciekawego?
Ubrania, maseczki — bardzo dużo maseczek w Tajlandii. Ja bardzo lubię przywozić jedzenie z danego miejsca. I to jest w ogóle świetne, bo jak jestem sama, to nikt nie komentuje: „Po co Ci trzecia przyprawa?” A jak jestem z moim chłopakiem, to od razu pytania: „Po co Ci to? Jakie masz na to zastosowanie?” A ja nie chcę słyszeć takich pytań. Po prostu mam ochotę coś kupić!
Czasami też książki. Na przykład z Francji przywiozłam sobie książkę kupioną na takim bazarku. Więc generalnie ten plecak zawsze rośnie. I z tym trzeba walczyć. Bo wiadomo — im mniej, tym lepiej. Łatwiej się przemieszczać. Jak jest druga osoba, i to facet, to wiadomo — pomoże. Ale ja i tak staram się zawsze sama radzić z moim dużym plecakiem. I to często budzi podziw: że taki ciężki, a ja go niosę.
Oczywiście wszystko zależy — jeśli lecimy na tydzień na wakacje i mamy dużą walizkę w cenie bagażu, to nie ma sensu się ograniczać, bo się nie będziemy przemieszczać. Ale jeśli lecimy tylko z bagażem podręcznym albo z dużym bagażem nadawanym, który nadal jest plecakiem — no to trzeba kombinować.
Ostatnio odkryłam taki mój sposób: woreczki strunowe. Takie, które można kupić w Biedronce na kanapki. One świetnie sprawdzają się do kosmetyków. Nie noszę kosmetyczek — to wygląda brzydko, wiem — ale nie zajmuje miejsca. Kosmetyczka zawsze zajmuje dodatkową przestrzeń, a taki woreczek to zero straty. Wszystko jest zabezpieczone. Jak coś się wyleje, to zostaje w środku.
Jak lecę gdzieś na 3 dni, to używam próbeczek. Czasem można na Allegro dorwać próbki — świetna opcja, bo skóra nam nie odpadnie, jak przez trzy dni użyjemy jakiegoś innego kremu. A próbka zajmuje bardzo mało miejsca i po wszystkim ją wyrzucamy.
Najcięższe rzeczy — wiadomo — zawsze na siebie. Jak jest zima, to kurtka. Do nerki można coś włożyć, teraz też bezpieczniej. I rzeczy najpotrzebniejsze — wiadomo — trzymamy nie w plecaku.
Upycham każdą przestrzeń. Rolowanie ubrań — to już standard. Wydaje mi się, że mniej miejsca zajmują. Staram się też przewidzieć, co będę zakładać. Jeśli to krótki wyjazd — City Break — to nawet patrzę pod kątem tego, gdzie będę, żeby się ubrać stosownie. Jeśli lecę do Azji, to polecam: jak najmniej ubrań, jak najmniej kosmetyków. Tam wszystko się kupi — i to świetnej jakości, za świetne pieniądze.
Każdą wolną przestrzeń generalnie wypełniam. Lecąc Wizz Airem czy Ryanairem, trzeba uważać — oni teraz mocno sprawdzają bagaże. Kiedyś widziałam tip, żeby do poduszki pakować ubrania.
Ważne też, żeby sprawdzać wymiary bagażu. Zdarza się, że ktoś przychodzi z walizką, która się nie mieści i trzeba się przepakowywać. Z mojego doświadczenia — najczęściej takie kontrole miałam w Polsce.
I jak zabieramy kosmetyki do bagażu podręcznego — to tylko do 100 ml. Ludzie tego często nie wiedzą. Perfumy w połowie pełne — i trzeba je wyrzucić. Miałam tak, że na lotnisku musiałam przepakować wszystko do ich woreczka — a on był jeszcze mniejszy niż mój. I nie wszystko się zmieściło.
Dlatego mówię: próbki! Zajmują mało miejsca, można je dopiąć. I zawsze coś się da ogarnąć.
Ania, czy podróże solo dały Ci coś więcej niż podróże w duecie?
Chyba tę pewność siebie. Bo jak jesteśmy z kimś, to odpowiedzialność się rozkłada. Na przykład — przylecieliśmy do Wietnamu, była już noc. Przyjeżdżamy do hotelu, a tam nie ma dla nas pokoju. Mamy do wyboru inny — niższego standardu, za te same pieniądze. Pan mówi: „To wszystko, co mogę zaoferować.” A my jesteśmy w kropce. Nie mamy karty SIM, nie kupiliśmy jej na lotnisku, nie ma danych. I co dalej?
Pan nie był pomocny. No więc — jak jesteś z kimś, to możesz się podzielić: jedna osoba zostaje z bagażami, druga chodzi po hotelach w okolicy i pyta o ceny.
Albo — wyjście do toalety. Jak jesteś z kimś, to ktoś zostaje z plecakami. A jak jesteś sama — to idziesz ze wszystkim. Albo prosisz kogoś, żeby popilnował dużego plecaka. A z takim plecakiem w toalecie to… wiadomo — ciężko.
Więc ta podróż solo daje taką wewnętrzną siłę. Jesteś zdana tylko i wyłącznie na siebie. Wszystkie decyzje są Twoje, wszystkie konsekwencje są Twoje. Ale właśnie dlatego masz pełną świadomość tego, co się dzieje.
Jak jesteśmy z kimś, to czasem mówimy: „A Ty zdecyduj.” A tutaj — to wszystko jest moje.
Podsumowanie
Rozmowa z Anią to nie tylko opowieść o podróżach solo — to szczera i inspirująca historia o budowaniu odwagi, zaufaniu do siebie i odkrywaniu świata na własnych zasadach. Pokazała nam, że samotna podróż nie musi oznaczać samotności, a momenty strachu czy niepewności mogą prowadzić do największych przełomów osobistych.
Ania dzieli się konkretnymi doświadczeniami, tipami, ale przede wszystkim autentycznymi emocjami — od ekscytacji po lęk, od euforii po tęsknotę. Dzięki temu każdy, kto choć raz zastanawiał się, czy warto ruszyć gdzieś samemu, może znaleźć tu odpowiedź — i może nawet impuls, żeby w końcu to zrobić.
Dziękujemy Ani za podzielenie się swoją historią, otwartością i lekcjami, które mogą zainspirować wiele z nas.
Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi podróżami Ani, koniecznie zajrzyj na jej bloga i Instagram — linki znajdziesz w opisie tego odcinka.
Do usłyszenia w kolejnych rozmowach!